Można spokojnie stwierdzić, że “Czarnobyl”, nowy miniserial HBO i Sky jest jedną z najlepszych produkcji 2019 roku. Wybuch elektrowni atomowej – temat nam, Polakom dobrze znany – został ujęty przez twórców i reżyserów takich hitów, jak „Kac Vegas”, „Gra o tron”, „Czarne lustro”, czy „Breaking Bad”. Choć jeszcze nie poznaliśmy zakończenia serii, “Czarnobyl” już teraz jest najwyżej ocenianym serialem w serwisie IMDB. Jeśli jeszcze z jakiś powodów nie widzieliście nowej produkcji HBO, zróbcie to jak najszybciej.
Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać po tym serialu. Początkowo miałam obawy, że Amerykanie nie będą w stanie zrobić dobrej, apokaliptycznej (bez wątpienia) produkcji o tragedii, tak odległej od nich. Miło się jednak rozczarowałam.
Akcja „Czarnobylu” zaczyna się od samobójstwa, które dosadnie nadaje ton zagładzie i terrorowi, który przenika serial. Jest to doskonała produkcja pod wieloma względami. Wnika w duszę, podkręca emocje na najwyższy poziom, po czym powoli, chronologicznie ukazuje horror, który zbierał ludzkie żniwo.
26 kwietnia 1986 r., Prypeć, Ukraina
Choć minęły 33 lata od wybuchu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu i wiemy, co się stało, dopiero dzięki tej produkcji możemy stać się naocznymi świadkami ogromu tragedii. Widzimy ludzi umierających w ogromnych męczarniach na choroby popromienne, rozległe skażone tereny (w wyniku katastrofy skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar nawet do 146 000 km² terenu na pograniczu Białorusi, Ukrainy i Rosji). Także i chmurę radioaktywnego powietrza, która przeszła przez Europę, przez którą zresztą spora część polskiej widowni do dziś pamięta smaku płynu Lugola.
Wiemy to jednak my, widzowie. Bohaterowie serialu nie są tego świadomi, dzięki zręcznej propagandzie ZSRR, co mocno wzmacnia dramaturgię. Poznajemy ich cofając się do 26 kwietnia 1986 roku, gdy w reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej doszło do przegrzania reaktora, wybuchu wodoru, pożaru oraz rozprzestrzenienia się substancji promieniotwórczych.
Oprócz początkowych scen pierwszego odcinka, akcja „Czarnobylu” rozgrywa się w linearnej narracji, która sprawia, że widz czuje się niemalże uwięziony w koszmarze tamtych lat. Krok po kroku przechodzimy przez kolejne godziny tej niewyobrażalnej tragedii. Niewidzialna chmura śmierci wkrótce odbija swoje piętno na twarzach tych, którzy ją napotykają. Mamy świadomość, że każdy kto pojawia się na ekranie prawdopodobnie umrze w koszmarnych męczarniach. Za serce chwytają obraz dzieci bawiących się w radioaktywnym popiele i mężczyzn w elektrowni, którzy nie wiedzą, że kapiąca na nich napromieniowana woda jest równoznaczna ze śmiercią.
Ciężkie są również sceny, w których strażacy wezwani na miejsce katastrofy, nie zdają sobie sprawy, że nie gaszą zwykłego ognia. Jeden z nich podnosi kawałek grafitu, który uznał za kamień, przygląda się mu z ciekawością, a chwilę później widzimy, jak jego ręka się topi. Skala tej tragedii zresztą została doskonale zekranizowana, dzięki efektom specjalnym, na które nie szczędzono budżetu.
Propaganda aparatu ZSRR
Najbardziej jednak boli sieć kłamstw i oszustw aparatu władzy. Do frustracji doprowadza słuchanie tych, którzy zaprzeczają, temu co się faktycznie dzieje. Ale na tym właśnie polega moc tego serialu. Widz czuje się mocno osadzony w kaskadzie feerii emocji.
– Każdy atom uranu 235U jest jak pocisk, który porusza się niemalże z prędkością światła, przenikając wszystko na swojej drodze – drewno, metal, beton, ciało. Każdy gram składa się z trylionów takich pocisków, w Czarnobylu są 3 mln gramów uranu. Teraz to wszystko płonie – tłumaczy Walerij Legasow fizyk jądrowy, członek komisji badającej przyczyny awarii, który jako pierwszy zrozumiał skalę całego wydarzenia (w tej roli doskonały Jared Harris). Legasow bezsilnie usiłuje przekonać zgromadzonych na zebraniu towarzyszy urzędników, z Sekretarzem Generalnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaiłem Gorbaczowem na czele, że to nie jest zwykła awaria.
Zagrożenie o olbrzymiej, niespotykanej skali może sprawić, że Europa jaką znamy mogłaby nie istnieć. Urzędnicy partyjni z kolei, byli tak głęboko przejęci ryzykiem utraty wizerunku Związku Radzieckiego, że pojęcia porażki lub utraty kontroli nie funkcjonowały w oficjalnym słowniku.
– Więc tak to wygląda? Polegamy na przypadkowych poleceniach partyjnych aparatczyków? – pyta Legasow. – Mamy do czynienia z czymś, co nigdy wcześniej nie zdarzyło się na tej planecie – dodaje innym razem fizyk, powoli przedostając się do głów zwierzchników. Ci wreszcie zdają sobie sprawę z tego, co faktycznie ma miejsce.
Autentyczność priorytetem twórców
– Serial jest tak bliski rzeczywistości, jak tylko to możliwe. To było wręcz naszą obsesją, by być jak najbardziej dokładnymi. Jeśli mieliśmy coś zmienić, to robiliśmy to tylko po to, żebyśmy mogli w pełni opowiedzieć tę historię. Nigdy nie zmieniliśmy niczego, aby uczynić zdarzenia bardziej dramatycznymi, niż były one w rzeczywistości. Dla nas jest to opowieść o prawdzie. Nie chcieliśmy wpaść w tę samą pułapkę, w którą wpadali kłamcy – powiedział twórca serialu Craig Mazin.
To pragnienie autentyczności czuć przez cały czas. Choć finał mini-serii jeszcze przed nami, wiadomo już, że również będzie niezwykle szczegółowy. Dowiemy się, co spowodowało eksplozję, a także poznamy wady projektu reaktora i systemu alamrowego. Te wyjaśnienia są ważne dla bohaterów i ludzkości, aby podobne zdarzenie nigdy się nie powtórzyło. Najpierw jednak przekonamy się o tym na poziomie osobistym bohaterów, lokalnym i samego Związku Radzieckim. Jak podsumowuje Legasow: „tak właśnie wybucha reaktor jądrowy – poprzez kłamstwa”.
Doskonałe aktorstwo
Za sukces serialu odpowiedzialny jest również doskonale przeprowadzony casting. Stellan Skarsgard wciela się prawdziwą postać Borysa Szczerbina. Ciekawy jest również wątek Ludmiły Ignatenko (Jessie Buckley), która z charakterystyczną trwałą na głowie reprezentuje niezwykłą siłę, patrząc, jak umiera jej mąż – strażak. Emily Watson natomiast wciela się w złożoną, fikcyjną postać Ulany Khomyuk, która w serialu reprezentuje wszystkich naukowców, którzy pomagali Legasowowi, a którzy zostali uwięzieni i uciszeni za wypowiadanie się przeciwko oficjalnym ocenom państwa w sprawie topnienia reaktora.
Mimo tragedii, bohaterowie “Czarnobyla” są spokojni, niezdecydowani i są ostatecznie ofiarni. Gorbaczow wie, że każdy, kto pomagał w elektrowni umrze w przeciągu tygodnia, ale podsumowuje to stwierdzeniem, że “każde zwycięstwo musi kosztować”.
Na szczególną pochwałę zasługuje również wątek bohaterskich górników, którzy nie boją się władzy i konsekwencji. Gdy odmówiono im wiatraków chłodzących, zaczęli chodzić nago, jak gdyby nigdy nic.
Autentyczne lokalizacje
Serial kręcono w autentycznych lokalizacjach – w Czarnobylu, choć Prypeć zlokalizowano…w Wilnie. Serialowa elektrownia również jest autentyczna, a „zagrała” ją litewska elektrownia Ignalina. Wszystko dopracowane jest tu w najmniejszym detalu – scenografia, charakteryzacja i kostiumy.
– Dla mnie ta ostrożna opowieść jest tu czymś więcej, niż opowieścią o przemyśle jądrowym, czy nawet o środowisku. Jest to opowieść ostrzegawcza, która mówi o tym, co się dzieje, gdy ludzie decydują się ignorować prawdę. Nie ma to znaczenia, jak się okazuje – prawda nie ma znaczenia. Nasz klimat staje się coraz gorętszy, czy się z tym zgadzamy, czy też nie, i mam nadzieję, że ludzie będą mogli wynieść ten przekaz z serialu – że w końcu mamy wybór tego, co będziemy lub nie będziemy konfrontować jako prawdę. Prawda jednak zawsze wyjdzie na jaw – podkreśla Craig Mazin.
Serial „Czarnobyl” udowadnia, że horrorów nie trzeba wymyślać, ale z całą pewnością opowiedzenie tej historii w taki sposób, wymaga amerykańskiego budżetu.
„Czarnobyl” dostępny jest na platformie HBO Go od 6 maja br.